Sobota drugiego lutego była pierwszym dniem, kiedy nie miałam zaplanowanego żadnego egzaminu. Rozdział sesji oficjalnie został zamknięty i otwarte zostały bramy do błogiego odpoczynku oraz odciążenia głowy od wodospadu poplątanych informacji. Choć zaplanowana wycieczka do Nowego Portu na pierwszy rzut oka nie wygląda zbyt atrakcyjnie (a tym bardziej relaksująco!) tak warsztaty kreatywnego pisania organizowane przez fundację Loesje oraz inspirująca wystawa Nicka Wadley'a zdecydowanie dodają do tego miejsca mnóstwo koloru.
Zapisy
na zajęcia trwały od dobrych paru tygodni. Jako miłośniczka darmowych
przedsięwzięć okraszonych nowymi doświadczeniami i perspektywą intensywnego
rozwoju, nie byłabym sobą gdybym nie pojechała na zwiady w poszukiwaniu nowych
umiejętności. Kilka zajęć z zakresu kreatywnego pisania mam już za sobą -
zarówno tych spontanicznych jak i prowadzonych przez performerkę Marinę
Dombrowską. Jednak Loesje to jest coś
więcej niż tylko dobry warsztat pisarski… Loesje to marka – krótkie i chwytliwe
hasełka rozpoznawalne praktycznie w całej Polsce, aktywizujące do działania lub wręcz kompletnej zmiany swojego spojrzenia na świat. Co ciekawe polski odłam
niewiele odstaje swoją aktywnością od tego powstałego w matczynej Holandii; liczne
dworce, bloki mieszkalne, mury i instytucje publiczne przystrojone są
motywacyjnymi sentencjami (napisanymi przez ludzi, dla ludzi!) które subtelnie ozdabiają miasto.
Dojazd
na miejsce nie należał do najprostszych, a znalezienie muzeum tym bardziej (nie
będąc przysłowiowym lokalsem). Jednak kierując się wskazówkami GPS oraz śladem
kolorowych ludzi, podejrzanie podążających w tym samym kierunku, udało się
dotrzeć do słynnego Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia. Zainteresowanych było
łącznie około piętnastu osób. Przygodę z Loesjami rozpoczęliśmy od odpowiedniego dopingu artystycznego pod postacią
nietuzinkowej wystawy brytyjskiego surrealisty Nicka Wadley'a - który gry słowne
i zachodni humor miał wpisane w geny.
Do
jednego z najsłynniejszych dzieł autora należy bezprecedensowo Big Man Dancing
– uchwycone ołówkiem wygibasy tęgiego mężczyzny, który pewnego razu
niespodziewanie zaczął tańczyć na samym środku lokalu, gdzie akurat przebywał
artysta. Zainspirowany jego „kocimi ruchami” postanowił uwiecznić je na papierze,
a smugami farby podkreślić kierunek oraz zamaszystość ruchów tancerza. Kto by
się spodziewał, że przez spontaniczny przypływ energii i wprowadzenie zamętu w
pubie, można stać się realną inspiracją dla lokalnego wirtuoza. Pozostałe
dzieła malarza w zdecydowanej większości tworzyły ze sobą kompatybilne całości.
Przykładami mogą być serie obrazów „Man + Doctor”, „Life”, „Man + Table”. Wizytówką
serii „Life” a zarazem jedną z najbardziej poruszających prac, jest „The Way
That It Is” – nostalgiczny obraz przedstawiający niebieskiego, pogrążonego w
zadumie człowieka siedzącego na śpiącej głowie.
Innym
ciekawym zabiegiem jakim operował Wadley jest niezwykłe zestawianie gier
słownych. Tyczy się to zarówno kolekcji „franglais”, czyli prześmiewczego
podejścia do nadużywania francuskich mieszanek wyrazowych (często będących
elementem londyńskiego slangu) zaczerpniętych mniej lub bardziej składnie z
języka angielskiego, jak i kolaży graficznych. Moją ulubioną pracą z tej serii
jest „Un chien and a loo”, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „pies i kibel”, a
sam obraz jest nawiązaniem do „chien andalou” czyli „psa andaluzyjskiego”. Kolejnym
zbiorem gier słownych są słynne abstrakcyjne grafiki, składające się z dwóch
kompletnie niepowiązanych ze sobą znaczeń. Do moich ulubionych prac należy
„MataDoorMat”, będąca połączeniem słów „Matador” (matadora) i „Doormat”
(wycieraczki), co w efekcie końcowym tworzy portret dzielnego matadora
zaklinającego pędzącego byka wycieraczką z wymownym napisem „welcome”.
Po całej
wystawie oprowadzała nas przemiła przewodniczka, rozjaśniająca większość
ukrytych motywów w pracach Nicka Wadley'a oraz pomagała zebrać w całość dość
chaotyczne szkice w notatnikach. Oprowadziła nas również po Wadley’owskiej
„Gablocie Osobliwości”, czyli pokaźnej meblościance, na której leżały wszystkie
ważne dla artysty przedmioty – pamiątki z wycieczek, własnoręcznie wykonane
cudowności, prace jego żony, otrzymane prezenty… Wszystkie te zbiory
odzwierciedlały niepohamowaną kreatywność autora oraz otwartość jego umysłu.
Nie bał się eksperymentować z formą, a jego satyry idealnie odzwierciedlały
nonsens pewnych zjawisk.
Przechodząc
do warsztatów kreatywnego pisania… Nie będę zdradzała dokładnych szczegółów
magii kreatywności Loesji, opowiem za to kilka słów o samej idei. Zajęcia
prowadzone przez Loesje opierają się na technikach grupowych – każdy uczestnik
ma ogromny wpływ na ostateczny wygląd powstałych aforyzmów, a żadna z prac nie
ma swojego „prawdziwego autora”. Na podstawie pomysłowych cytatów wielkich
artystów lub zalążków myśli stworzonych przez samą prowadzącą, uczestnicy mają
za zadanie sparafrazować dany fragment, odpowiednio przekształcić i możliwie
jak najbardziej skrócić. Dla przykładu: pierwowzór „Co wystawa myśli o zwiedzających”
-> efekt pracy grupowej „Mówią nie dotykać / lecz samotność doskwiera”. Dana
osoba może zostać prekursorem maksymy, lecz o jej ostatecznym wyglądzie
decydują odczucia i finezje pozostałych uczestników. Kartka z cytatem krąży z
rąk do rąk, a powstałe teksty są na okrągło przetwarzane i udoskonalane.
Zdarzały się i takie przypadki, że bardzo rozbudowane zdanie można ująć równie
błyskotliwie w trzech słowach… Albo w drugą stronę, do trzech chwytliwych słów
dobudowywana była otoczka czyniąca je prawdziwym przysłowiem. W finalnym etapie
wszyscy obecni otrzymali kolorowe markery i zaznaczali na poszczególnych
kartkach fragmenty, które najbardziej trafiły w ich gust oraz które mają
największy potencjał na stanie się nowym hasełkiem Loesji. Ogólna atmosfera była
bardzo przyjemna, a wszelkie zabawy prowadzone były w akompaniamencie ciepłej
herbaty, kawy i słodkich ciastek.
Podsumowując
całokształt wydarzenia. Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia jest jednym z
bardziej inspirujących miejsc, w jakich miałam okazję się znaleźć. Pomijając
samą wystawę przebojowego artysty, przestrzeń jest śnieżnobiała i przenosi
gości w zaczarowany świat awangardy. Przekraczając próg drzwi od razu zachciewa
się pisać, tworzyć, szukać, rozmyślać! Zajęcia jako forma kreatywnego spędzenia
czasu oceniam bardzo na plus (choć nie ukrywam, że osobiście nie jestem fanką
lekkiego dzielenia się potencjałem intelektualnym). Wystawa stanowczo must-see
dla każdego miłośnika esencjonalnego minimalizmu, a same Loesje są piękną
inicjatywą, której głównym celem jest promowanie wolności słowa w
niekonwencjonalny sposób oraz wolnego wyrażania sztuki w przestrzeni publicznej.
Czego chcieć więcej…
Jeśli spodobał Ci się ten artykuł i chciałbyś na bieżąco śledzić nowe relacje z artystycznych wydarzeń w Trójmieście
zachęcam do polubienia mojej strony na Facebooku. :-)
Komentarze
Prześlij komentarz
Co o tym sądzisz ? :)