Zwierz Popkulturalny: Jak być przyzwoitym w Internecie?



              Napisanie relacji z dnia na dzień nie należy do rzeczy najprostszych. Szczególnie w obliczu przeziębienia, mojej roztrzepanej głowy, 22 urodzin, slamów-slamów i całej szopki dookoła. Mam nadzieję, że wspaniała Katarzyna Czajka – Kominiarczuk – blogerka z pasją i niezwykłym polotem do pisania, odkrywania, recenzowania i edukowania – postanowi mi to wybaczyć. Parafrazując, życie to nie łabędzie z orgiami, a wiele niuansów na naszej drodze może się przypadkowo „pozaginać w inną stronę”. Na szczęście wymięty papier też miewa swoje dobre strony…
               Myślę jednak, że temat polityki prywatności oraz poszanowania dla twórców (nie tylko tych internetowych) nawet po upływie tygodnia nie będzie przestarzały. Wszak na plagiat trafiamy niemal na każdym kroku poruszając się w cyberprzestrzeni, a oryginalni autorzy prac niekiedy nawet nie są świadomi skali „przeklejania” ich twórczości na inne portale, które czerpią z tego zyski i zasięgi. Nie będę jednak pisała o tym, że świat jest niesprawiedliwy (artykuł ten zakrawałby wtedy o słynne 60 milionów Sapkowskiego), skupię się raczej na aspektach bardziej ludzkich – czyli jak my, jako internauci, możemy przyczynić się do walki z kradzieżą artystycznego potencjału intelektualnego.


               Pozytywnie nastraja fakt iż większość artystów publikujących w Internecie jest na tyle świadoma i drobiazgowa, że niemal zawsze umieszczają swój logotyp lub podpis w taktycznym miejscu na pracy. Znak ten nie będzie przeszkadzał użytkownikom w odbiorze treści, a przy okazji skutecznie „zaznaczy teren” i przypomni potencjalnym niedowiarkom who’s the boss. Najlepszą metodą, aby nie wchodzić w niepotrzebne batalie z twórcami (ale korzystać z dóbr ich talentu i kreatywności), jest bezpośrednie udostępnianie ich prac – bez przeklejania, kopiowania czy wrzucania w Internet na nowo. Zaoszczędzi to wszystkim nerwów oraz zachodu, a zachłanna machina uwagi i lajków czyimś kosztem i tak prędzej czy później zostanie zablokowana. Nie warto w tym przypadku szukać drogi naokoło. Jeśli jednak wolimy (jako portal/bloger) opublikować czyjąś pracę bez skorzystania z opcji „udostępnij”, zawsze należy pamiętać o podpisaniu, podlinkowaniu lub oznaczeniu oryginalnego autora. Nie jest tajemnicą, że artyści wrzucając swoją duszę w Internet liczą się z niewiarygodnym tempem rozprzestrzeniania się materiału po sieci. Nie są również zaskoczeni gdy widzą swoje dzieła w formie tła, profilówki lub grafiki uzupełniającej innych internautów. Słynne przysłowie „co raz wpadnie w Internet pozostaje tam na zawsze” niestety niemal w każdym przypadku odzwierciedla się w rzeczywistości i niewiele można w tej materii zrobić… Warto jednak w całym tym chaosie informacyjnym zachowywać się po dżentelmeńsku na tyle na ile własne sumienie i algorytmy facebooka pozwolą. Nawet jeśli nie jesteśmy pewni czy dana praca jest „czyjaś”, zawsze warto chociażby symbolicznie pofatygować się i przejrzeć internetowe przeglądarki w poszukiwaniu właściciela. Oszczędzi nam to późniejszego wstydu i zbędnego „ale ja nie wiedziałem”...  A nuż przy okazji tej procedury trafimy na wybitnego rysownika, godnego dalszego obserwowania i wspierania, z którym zwiążemy się na długo.
Połową sukcesu w walce z wirtualnym plagiatem jest podejmowanie konkretnych działań – zamiast patrzeć bezczynnie jak praca jest przeklejana i przekazywana z rąk do rąk, cennym na wagę złota jest zgłaszanie takich incydentów administratorom stron. Choć początkowo wydaje się to być niezwykle drobny uczynek w całej tej cyber-dżungli, jestem niemal pewna, że każdy autor (gdziekolwiek jest) byłby za ten gest niezmiernie wdzięczny. Co ciekawe nieco inna polityka tyczy się memów. Stanowią one swego rodzaju „szarą strefę” internetowej sztuki – z reguły są one tworzone z kilku różnych zdjęć / filmów / źródeł, by w następstwie (sklejone w całość) mogły w pełni oddać swój humorystyczny przekaz. Rekord Guinessa zdobędzie ten, kto znajdzie oryginalnego autora zdjęcia kota z serem na głowie albo fotografa wszystkich rodzimych nosaczy… Memy rozprzestrzeniają się po Internecie z prędkością światła, a ich autorzy zwykle z własnej woli pozostają anonimowi. Pomijając kreatywność i pomysłowość twórcy, trudno jest rościć sobie prawa autorskie do kolażu cudzych własności opatrzonych zabawnym, białym napisem w paincie. Myślę jednak, że społeczność miłośników memów jest na to przygotowana i poza hermetycznymi grupami tematycznymi, podejście do wątku praw autorskich jest w tej sytuacji raczej otwarte. Chociaż kto wie, może w przyszłości i ten aspekt grafiki internetowej z czasem ulegnie raptownym zmianom.


                 Kolejną sprawą, czyniącą nas bez dwóch zdań porządnymi ludźmi, jest sposób publicznego wypowiadania się (definiujący zarazem naszą kulturę osobistą w Internecie.) Ile razy ktoś nieumyślnie nadepnął nam na odcisk i boleśnie skrytykował nasz światopogląd lub efekt ciężkiej pracy… ile razy wdaliśmy się w niepotrzebną dyskusję, która od samego początku prowadziła do nikąd… ile razy szliśmy spać niepotrzebnie wkur#@!ieni. Zarówno będąc nowicjuszem jak i stałym bywalcem Internetu, zawsze należy brać poprawkę na jedną zasadniczą rzecz… niemal wszystko co w Internecie nie jest prawdziwe. Nawet oblicza ludzkie i ich toksyczne wypowiedzi, wylewające się na nas z każdego rogu ekranu. Ile razy osobą życzącą wszystkim wkoło śmierci okazywał się być zagubiony nastolatek, który w realnym świecie nie jest w stanie nawet wypowiedzieć „dzień dobry” sąsiadce z naprzeciwka. Ile razy osobie o naprawdę wysokich manierach, w Internecie puszczały nerwy i wylewała na innych wiadro pomyj. Czy sposób wypowiedzi definiuje nas jako ludzi w świecie „tym tu i teraz”?
               Otóż trochę tak… Zawsze należy zważać na słowa pisane, bo jesteśmy za nie odpowiedzialni. Każdy hejt tudzież konstruktywna krytyka mogą ponieść za sobą niespodziewane konsekwencje i przyczynić się do krzywdzenia innych. Nawet jeśli debata nad jakąś (zwykle kontrowersyjną) sprawą zaczęła się niewinnie, trzeba mieć z tyłu głowy fakt, że w każdym momencie może ona eskalować do najeżonej wulgaryzmami wymiany gróźb. Próba ośmieszenia przeciwnika w celu udowodnienia swoich racji i absolutyzm moralny, który nami kieruje, nigdy nie prowadzą do niczego dobrego. Dodatkowo (jak zapewne większość z Was zauważyła/odczuła), wdawanie się w internetowe wojny na słowa wpływa bardzo negatywnie na nasze życie emocjonalne i poczucie własnej wartości. Tego typu interakcje, choć pozornie wydają się być odległe wszak cyberprzestrzeń sama w sobie jest nienamacalna, potrafią gorzej zrujnować czyjąś psychikę niż szczera kłótnia czy niewygodna rozmowa w cztery oczy... Pomijając fakt istnienia mnóstwa trolli, które tylko czyhają na tego typu okoliczności, aby móc w spektakularny sposób dzielić ludzi i szczuć ich przeciwko sobie.
               Jakie z tego wszystkiego płyną wnioski?
               Pozytywny przekaz! Zwierz bez dwóch zdań należy do osób, które nie bawią się w wojny i wojenki w social mediach i niezależnie od warunków robią swoje (i robią to dobrze!) Nie potrzeba sztucznych konfliktów do zwiększenia oglądalności czy publicznych egzekucji wizerunkowych na instagramie. Jakby każdy z nas przejął ten tok myślenia i tak po prostu zajął się sobą, życie byłoby aż nazbyt piękne. Wedle możliwości walczmy o Internet pełen życzliwości – niech według pierwotnych założeń pozostanie skarbnicą wiedzy, rozrywki i dobrych interakcji. Zamieńmy ośmieszanie na zrozumienie i alternatywne propozycje. Powiedzenie „zmiany zacznij od siebie” byłoby nieco banalne w tym kontekście, pójdę więc nieco okrężną drogą i podsumuję ten tekst słowami „zmień siebie tak, aby być dostateczną inspiracją dla innych, zmieniających siebie na twój wzór”. Reakcja łańcuchowa cukierkowej sympatii obiegłaby cały świat, a Internet stałby się lepszym miejscem… Piękna wizja choć zapewne nie jest jeszcze gotowa na wdrożenie przez najbliższe kilka tysiącleci. Wierzę jednak, że krok po kroku zdamy sobie sprawę z pewnych zależności i zamiast psuć sobie krwi przed snem zaczniemy kłaść się do łóżka z myślą zrobienia czegoś dobrego.
               Jeszcze raz dziękuję Zwierzu za wspaniałe warsztaty, uważam że ta dawka internetowego savoir-vivru przysłużyła się każdemu z uczestników i poszerzyła dotychczasowe horyzonty każdego z osobna.


Źródło grafik: Biblioteka Gdynia

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł i chciałbyś na bieżąco śledzić nowe relacje z artystycznych wydarzeń w Trójmieście
zachęcam do polubienia mojej strony na Facebooku. :-)

Komentarze